O tym, jak ważna jest kwestia postrzegania.

Pojechałam dzisiaj do stajni z planem treningu testów ujeżdżeniowych, a skończyłam, nie robiąc nic konkretnego. Ugadałam się z Lily, że dzisiaj trenujemy ujeżdżenia, ona miała zaplanowane skoki na wczoraj, ale coś jej wypadło i skończyło się na tym, że nie skakała, więc zaproponowała, żeby ustawić jakiś parkur i coś na tym poćwiczyć. Biorąc pod uwagę, że w tym tygodniu nie skakałam, stwierdziłam, że w sumie to nam to nie zaszkodzi. Ustawiłyśmy więc parkur, składający się z 6 przeszkód (które, że tak dopowiem, były ciężkie, jak cholera, i trochę czasu nam na to zeszło :D), które wliczały potrójny szereg, i trzy pojedyncze przeszkody. No ale w sumie wyszło jak zawsze (czyt. nie wyszło), bo o ile Dexter radził sobie bez większego problemu, to Molly (koń Lily) strasznie ciągnęła. I tutaj tylko wtrącę, że Molly do najłatwiejszych koni nie należy. Jest to niewysoka, typowa klacz, która nie lubi nikogo (no chyba, że w grę wchodzą jakieś smakołyki, wtedy możesz być ok, przez kolejne 2 minuty). Jest ona niesamowicie utalentowana, jeśli chodzi o skoki, ale potwornie ciężko się ją prowadzi. Ostatnio wyszło, że jej siodło zostało źle dopasowane, i przesuwa się do przodu, więc z każdym barankiem/zatrzymanie/wyłamaniem/schowaniem łba pod nogi, siodło leci na szyję. Więc jak Molly wyczaiła, że zaczynamy coś skakać (malutki krzyżak) to już zaczęła się napalać na tą przeszkodę. Lily więc zdecydowała, że lepiej będzie, jeśli do dokładnego dopasowania siodła jednak nie będzie skakać. Jednak pokusiła się jeszcze na małą stacjonatę i wylądowała na ziemi :D Dexter skakał dzisiaj w porządku. Nie powiem, że był nie wiadomo jak cudowny. W sumie to był dosyć leniwy. Podczas kiedy my jeździłyśmy, na padok przyszły 2 dziewczyny ze swoimi końmi, i w sumie też skakały, akurat te przeszkody, których my nie używałyśmy (no bo oczywiście z parkuru wyszły nici). I tak sobie pomyślałam, że w sumie to w zeszłym roku byliśmy na tym samym poziomie co one. To znaczy, skakaliśmy sobie jakieś przeszkody zazwyczaj około 60 cm i czasem trochę wyżej, ale w momencie, w którym przeszkoda dochodziła do jakiś 80 cm, już zaczynałam trochę panikować. I owszem, skoczyliśmy to, ale ten najazd był taki sobie, odległość zazwyczaj źle wyliczona, bo ja bardziej się skupiałam, żeby skoczyć tą „olbrzymią” przeszkodę. Ale całościowo było widać, że ten skok nie jest czysty. I mimo że zazwyczaj drąg zostawał na swoim miejscu, sama nie czułam się jakoś komfortowo, skacząc takie przeszkody.
Na dzisiejszym treningu, żeby go sobie pozytywnie zakończyć, ustawiłam nam okser 75/80 cm jako taką miłą przeszkodę na koniec. Jechałam na nią, myśląc, że to nie jest nic specjalnego, ot tak, taka sobie przeszkoda. Najazd był czyściutki, z dobrym wybiciem. Dexter jechał przyjemnym, 'głębokim' galopem, wybił się w idealnym momencie, a mój pół siad nie wyglądał jakoś strasznie źle. I po chwili doszłam właśnie do takiego wniosku, jak bardzo ważna jest kwestia postrzegania. W zeszłym roku to 75/80 cm wydawało nam się wielkie, bo żadne z nas w tamtym momencie nie skakało takich przeszkód na porządku dziennym. I mimo że to było około 15 cm różnicy, to ta przeszkoda wydawała się straszna. Teraz, nie postrzegam tej wysokości jako czegoś specjalnego i czuję się dużo bardziej, komfortowo ją skacząc.


Na zakończenie chciałabym dodać, że może warto jest czasem na chwilę się zatrzymać i zobaczyć czy jesteśmy gotowi, żeby coś zacząć. Oczywiście, nic za pierwszym razem nie wychodzi idealnie, lecz jednak czasami jest lepiej trochę poczekać, i poczuć się dużo bardziej komfortowo robiąc coś nowego. Skakanie wyższych przeszkód często na początku wydaję się przerażające, jednak spróbujcie najechać na tą przeszkodę zrelaksowani. Pozwólcie pracować swojemu koniu, żeby i on był zrelaksowany, a z czasem żadna przeszkoda nie będzie dla was wyzwaniem :)

Komentarze

Popularne posty